niedziela, 11 maja 2014

A może KARMA?

Po ostatniej bardzo udanej podróży autostopowej do Częstochowy, o której możecie zobaczyć krótki wpis na facebooku tutaj pomyślałam, że chciałabym napisać o dobrych rzeczach jakie nas spotkały podczas niektórych wyjazdów. Można by to potraktować może jako jakiś felieton? Sama nie wiem. Ale zapraszam do przeczytania :)



Nie jestem osobą głęboko wierzącą, jednak wierzę w karmę. Jeżeli ktoś nie wie o co chodzi to pokrótce: polega to na tym, że robiąc dobre uczynki po pewnym czasie wracają one do ciebie, tak samo jest ze złymi (bardziej dociekliwych odsyłam tu). Patrząc na życie w taki sposób, często możemy znaleźć potwierdzenie tej tezy.

Ogólnie staram się być miłą, przyjazną osobą. Próbuję ugodowo załatwiać wszystkie sprawy, bez zbędnych kłótni, krzyków i innych nieprzyjemnych sytuacji. Bardzo lubię pomagać ludziom i to dlatego po części może czasem dzieje się tak jak się dzieje.

Około rok temu podczas szalonej podróży z Olsztyna do Kołobrzegu, o której przeczytacie tutaj spotkała nas bardzo miła sytuacja.
Dzień jak co dzień... Słoneczko świeci, jest bardzo ciepło jak to w wakacje bywa. Stanęliśmy sobie w Wejherowie na zatoczce autobusowej i łapiemy. Przejeżdżają kolejne samochody, ale my się nie przejmujemy, przecież jest lato! Powietrze pachnie wolnością
Taki właśnie sklep jest w Olsztynie!
i nieograniczonymi możliwościami jakie mamy przed sobą. W końcu podjeżdża pan w średnim wieku, wydaje się, na pierwszy rzut oka całkiem miły. Szymuś siada z przodu, a ja lokuję się z tyłu koło wędek i jakiś pojemników z przynętami. Nie miałam za dużo miejsca, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Kontakt z naszym kierowcą złapaliśmy od razu. Od wędkowania po opowieści o tym jak co roku bierze całą swoją rodzinę na Heineken Open'er festiwal z którego właśnie wracamy. Od słowa do słowa dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy, opowiada nam o produkcji stali, którą się zajmuje i wygląda podczas tego na bardzo zadowolonego z życia. Wydaje się być człowiekiem spełnionym, ale jak to się mówi "głodnym w miarę jedzenia". Niewątpliwie osiągnął w życiu sukces i próbuje nam przekazać na niego receptę. Nagle, nie pamiętam nawet w jakim kontekście dowiadujemy się, że ów "wędkarz" widział nas jak łapaliśmy stopa, ale był ustawiony na złym pasie i nadrobił kilkanaście kilometrów, żeby zawrócić i po nas podjechac! Zamurowało nas. Nie sądziliśmy, że ktoś jest zdolny do takich rzeczy dla dwójki całkowicie nieznajomych osób. To był jeden z tych ludzi, którzy jak byli w naszym wieku stopowali po Polsce, świecie i wiedzą co to znaczy, jak to wszystko wygląda.

Następna przygoda była na Pomorzu, a dokładniej na półwyspie Helskim. Będąc we Władysławowie, a dokładniej w Chłapowie postanowiliśmy zrobić sobie jednodniową wycieczkę na Hel. Spakowaliśmy plecak i zostawiliśmy daleko za sobą nasz namiot. Na miłego człowieka chcącego nas podwieźć nie czekaliśmy długo, bo jakieś 2 minuty. Okazało się, że pan jest przedstawicielem handlowym i jedzie do Jastarni (około połowa
 
drogi z Władysławowa do miasta Hel). Nie robiło nam to dużego problemu, ustaliliśmy, że tam poszukamy następnej okazji. Droga minęła nam na bardzo miłej rozmowie o różnych rzeczach zaczynając od opowieści dotyczących planów na przyszłość, a kończąc na polityce i sytuacji w Polsce. Przedstawiciel handlowy pokazał nam rezydencję prezydenta, która swoją drogą zajmuje niesamowicie dużą powierzchnię. Jechało nam się tak przyjemnie, że miły pan powiedział, że właściwie to podwiezie nas do tego Helu ponad 15 kilometrów dalej, bo czemu by nie? Ucieszyliśmy się, no kto by się nie ucieszył ;) Podwiózł nas na sam kraniec Polski, tak daleko jak mogły dojechać samochody. Później już poszliśmy pieszo.

Mówiąc o naszej wyprawie na Pomorze, warto też wspomnieć, że podczas powrotu do domu bardzo mili młodzi państwo, którzy podwieźli nas duuużo kilometrów zaproponowali nam nocleg w Poznaniu w razie nie znalezienia podwózki. Podziękowaliśmy i poszliśmy w stronę wjazdu na autostradę. Jeszcze tego samego dnia wróciliśmy do domu, więc z propozycji nie skorzystaliśmy.

Kolejny przykład bezinteresownego dobra. Jest to dla mnie niezwykle imponujące i zaskakujące zarazem, że ludzie nie myślą o tym czasie, który jakby nie patrzeć spędzą z obcymi osobami w samochodzie, zamiast jechać do wyznaczonego sobie celu. Za każdym razem gdy spotykają mnie tak ludzkie (bo jak inaczej o tym powiedzieć) odruchy jest mi strasznie głupio, przez to, że nie płacę, nie mam się za bardzo jak odwdzięczyć. Wiem, że na tym polega autostopowanie, ale na pewno nie jeden z was, który wyznaje taki środek transportu trapił się też tym brakiem możliwość rewanżu. Nigdy też nie prosiliśmy, żeby ktoś zawiózł nas dalej, lub skręcił tu bo nam tak wygodnie. Zawsze wszystkie propozycje wypływają z chęci kierowcy.


Największym zaskoczeniem dla nas był nasz ostatni stop na trasie Częstochowa-Łódź. Po podwiezieniu nas przez bardzo przyjemnego Chorwata od którego dostaliśmy propozycję jechania do Zagrzebia (niestety matura niszczy takie propozycje) ustawiliśmy się w Radomsku. Nie czekaliśmy długo. Z piskiem opon zatrzymał się chłopak mniej więcej w naszym wieku, ale gdy otworzyliśmy drzwi pasażera poczuliśmy tylko bardzo nieprzyjemny zapach alkoholu. Grzecznie podziękowaliśmy, a mężczyzna odjechał. Trzeba mieć we wszystkim umiar i rozum. Przezorny zawsze ubezpieczony ;) Czekaliśmy kolejną chwilę i zatrzymał się kolejny mężczyzna, który powiedział nam, że jedzie do Warszawy. Wsiedliśmy z zamiarem opuszczenia samochodu w okolicach Piotrkowa gdzie moglibyśmy znaleźć kogoś jadącego do Łodzi. Kuba- bo tak nazywał się nasz kierowca był jednym z tych ludzi na których rzadko się trafia. Nie bał się z nami pogadać, poopowiadał dużo ciekawych rzeczy o sobie, które z minuty na minuty coraz bardziej nas szokowały

(pozytywnie). Dowiedzieliśmy się, że wybiera się na rajd do Mongolii, że tak jak my jeździł autostopem będąc w naszym wieku. Usłyszeliśmy ciekawe historie dotyczące szukania pracy za granicą i spaniu w śpiworze na plaży w Holandii. W jednym zdaniu, było mega ciekawie. Nawet nie wiemy kiedy minęła nam cała droga z Radomska do Pabianic.. no właśnie, dokąd?! Otóż Kuba uznał, że zamiast jechać już prosto do Warszawy zawiezie nas do domu! Pierwszy raz zdarzyło nam się, że ktoś nadrobił specjalnie tyle kilometrów. Ostrzegaliśmy go, że potem będzie musiał przejechać przez Łódź, że korki, że więcej straconego czasu, na to on cały czas, że spoko, że nas zawiezie, że też był w takiej sytuacji nie raz i że trzeba sobie pomagać. Byłam w szoku. Bardzo pozytywnym szoku. Na koniec uścisnęliśmy sobie dłoń i życzyliśmy szerokiej drogi.

Nie wiem czy wy też zwróciliście na to uwagę, ale jak dotąd, nam zdarzyło się niewiele osób, które po wspólnej podróży uścisnęłyby mi dłoń. Niektórzy nawet wychodzili z samochodu żeby to zrobić. Miłe.



Tak więc opowiedziałam o kilku najmilszych osobach jakie spotkaliśmy w naszej krótkiej historii autostopowej. Mam nadzieję, że spotkamy ich jeszcze dużo więcej. Każda taka sytuacja utwierdza mnie w przekonaniu, że świat nie jest do końca wyścigiem szczurów, że nie ma samej zawiści, nienawiści. Że Polacy wcale nie są tacy jakich się ich czasem opisuje w stereotypach. Jestem pewna, że gdy już będę miała swój samochód nie będę patrzyła na autostopowiczów jak na kosmitów. Co mogę więcej powiedzieć? Warto wierzyć w ludzi. Jeszcze nie raz nas życie zaskoczy, a czynić dobre uczynki możemy zacząć w każdej chwili!

1 komentarz:

  1. Piękne opowieści :)
    Autostop przywraca wiarę w dobrych ludzi, to prawda... ;)

    OdpowiedzUsuń